CO, JAK I W OGÓLE
„ołtarzy nie ma, hymnów nie usłyszę
mej wiary nie wyznaje dzisiaj nikt”
Płyta ma pokazać Dylana jako twórcę wielostronnego – publicystycznego, zaangażowanego, zakochanego, rozczarowanego, rozmodlonego, zgryźliwego, czułego, oczytanego… Ma go też pokazać jako twórcę aktywnego od 1962 roku po dziś dzień
– a więc nie ograniczać się do okresu tzw. największych przebojów (cokolwiek słowo „przebój” w wypadku Dylana znaczy), tylko umożliwić kontakt z jego twórczością z lat młodych, dojrzałych i obecnych – tym bardziej, że od kilkunastu lat Dylan przeżywa autentyczny renesans kreatywności.
Pomysł na album podwójny jest może karkołomny – debiut zespołu w takim rozmiarze to dowód na bezczelność. Ale stoi za tym konkretny pomysł: pierwsza z płyt ma objawić twórcę publicznego, mówiącego o sprawach świata, kraju, społeczeństwa; druga zaś – twórcę intymnego, mówiącego o miłości, Bogu, wewnętrznych marzeniach i rozterkach.
W każdym z tych objawień Dylan jest twórcą pojedynczym, wypowiadającym się we własnym imieniu. Niewiele jest jego piosenek, które sprawdzają się w wykonaniach zbiorowych, chóralnych. Niewiele jest też takich, które można (po polsku, gdzie rodzaj gramatyczny jest powszechniejszy niż po angielsku) oddać do śpiewania kobiecie. Stąd – a także z faktu, że ja sam już niemal doskonale rozpoznaję to, co w treści tych piosenek należy zaakcentować, jak rozkładać akcenty dźwiękowe we frazach, pisanych często wierszem rytmicznie swobodnym – wynika, że udział innych wokalistów musi być bardzo dobrze przemyślany.
Goście będą. Już są! Nie tylko w spodniach. Niemniej – muszą być uzasadnieni artystycznie. A to oznacza, że muszą pasować do danej piosenki, ich udział musi się tłumaczyć.
Fot. Kevin Mazur/Sony Music
Comments ( 0 )