BLACK DIAMOND BAY
Dylan zaśpiewał tę piosenkę na koncercie tylko raz – 25 maja 1976 roku. Szkoda, bo rzecz jest zniewalająca.
Współautorem tekstu znów – jak w przypadku większości utworów z płyty Desire – był reżyser i psychiatra Jacques Levy (skądinąd postać na własny rachunek interesująca).
{Fot. za http://alchetron.com/Jacques-Levy-715390-W}
Być może to jemu zawdzięczał Dylan (i my) dramaturgię i wielość postaci, które się tu pojawiają, a co za tym idzie, także wielość perspektyw. Ale ponieważ Dylan rok wcześniej chadzał na kursy scenariopisarstwa, mógł sam optować za takim wariantem.
Mamy tu kasyno na wyspie tropikalnej, mamy wulkan, mamy kapelusz panamę – niektórzy wskazują na silną inspirację Zwycięstwem Josepha Conrada. Czy inspiracja jest silna – nie jestem pewien. Tam mamy do czynienia z tajemniczym skarbem i melodramatem, tu – z zupełnie czymś innym. Ale, żeby nie było, portret Conrada widnieje na okładce płyty 🙂.
Przez wszystkie zwrotki poza ostatnią obserwujemy wyspę, która z wolna opada ofiarą śmiercionośnej erupcji wulkanu. Niemal wszystkie postaci snują tu pewne marzenia lub nawet próbują zrealizować plany – hazardują się, zabiegają o względy anonimowej bohaterki, ba, nawet wieszają się na sznurze w pokoju hotelowym… A lawa płynie.
Galeria postaci, sytuacji i emocji sunie przed oczami, zmontowana jak film… I coś w tym jest. Puentę stanowi, co łatwo przewidzieć, zwrotka ostatnia, w której narrator siedzi w Los Angeles przed ekranem telewizora i gapi się na wiadomości. Dowiaduje się o kataklizmie na jakiejś wyspie – ale o trzęsieniu ziemi, nie o wulkanie. Detale się zgadzają, jest panama, są greckie buty, ale co go to obchodzi, skoro i tak nie planował nigdy się tam wybierać…? Czytelna zjadliwość wobec zarówno mediów amerykańskich, jak i ich odbiorców, dla których njusy o egzotycznych tragediach to nudy i zawracanie głowy.

{Il. za
http://naturalon.com/top-5-foods-that-can-cause-constipation/}
Piosenka w oryginale ma hipnotyczny rytm, wygrywany przez (nieżyjącego już) perkusistę Howie’ego Wyetha. Dzięki temu rytmowi najpierw zwróciła wówczas, w 1976 roku, moją uwagę, ją zapamiętałem pierwszą z całej płyty.
Kombinowałem z innymi rytmami, najbliżej było mi do tego, co kojarzy się z Bo Diddleyem.
https://www.youtube.com/watch?v=lJj22Z006ec
Jednak ostatecznie w zespole zdecydowaliśmy się na wierność oryginałowi. Nie mamy skrzypiec w składzie, które (w rękach Scarlet Rivery) w ogóle ustawiły brzmienie płyty Dylana. U nas podobne zagrywki robi Jacek na sześciostrunowym akustyku. Ja gram na dwunastce, Marek na basowej, Polo na perkusji i shakerze, a towarzyszy nam niezawodny Tomek Hernik na akordeonie.
Piosenka należała do ukochanych Marysi Łobodzińskiej. Marysia była nawet z nami na próbie, kiedy robiliśmy demo utworu.
Co pozostaje? Wytłumaczenie się z przekładu. Chciałem zachować męską końcówkę tytułowego miejsca. Poprzez ciąg myślowych skojarzeń tropikalnych – zahaczyłem o „czarne złoto” czyli ropę – doszedłem do Portu Czarnych Łez. Waltera Cronkite’a uogólniłem do „znanego anchormana”. Reszta pozostała niemal nietknięta. Przekład powstał w lipcu 2014 roku. Właściwie w jeden dzień.
Przeszła cicho po tarasie w panamie i w krawacie
leciutka jak myśl
w paszporcie zdjęcie ma z dawnego miejsca, z dawnych lat
inna jest dziś
a resztki jej poprzedniej
tożsamości precz unosi wzbierający wiatr
przez marmurowy idzie hall
ktoś zaprasza ją głośno do jednej z hazardowych sal
nie wchodzi tam, choć uśmiecha się
księżyc zbladł i już nowy nadciąga dzień
nad Port Czarnych Łez
Na wschodzie widać słońca czubek, Grek schodzi, prosi o ołówek
i mocny sznur
na to portier: „Pardon, Monsieur – z wolna zdejmuje fez –
nie rozumiem pana słów”
żółta mgła unosi się
Grek na piętro gna czerwony jak dziesiątka kier
ona mija go na schodach,
myśląc, że to ambasador ZSRR
odzywa się, lecz on nie przestaje biec
palmy gną się i napływa chmur cień
nad Port Czarnych Łez
Konus pierścień sprzedać chce żołnierzowi, ale ten
targuje się z nim
nagle piorun, siada prąd, ocknięty portier krzyczy w głos:
„Na pomoc, bo nie widzę nic!”
Grek na piętrze, boso już,
na szyję pętlę zakłada i ociera pot
pechowiec zaś w kasynie mówi:
„Gram dalej, nową talię weź i rozdaj ją”
lecz krupier na to: „Attendez-vous, s’il sous plaît”
dźwigi łamią się, gęsty zwala się deszcz
na Port Czarnych Łez
Portier kobiecy słyszy śmiech, po scenerii piekła rozgląda się
i już cały drży
żołnierz chce jej pierścionek dać: „Weź, zapłaciłem słono zań!”
a ona: „To za mało, uwierz mi”
i na górę biegnie
po swój kufer, riksza czeka na ulicy już
napis mija „Nie przeszkadzać”
na klamce drzwi, które zamknął właśnie Grek na klucz
mimo to puka i próbuje wejść
gra orkiestra, mrok wzdłuż otula i wszerz
Port Czarnych Łez
„Muszę zamienić słowo z kimś! – przez drzwi krzyczy, lecz Grek żąda: „Idź!”
wykopuje stół spod nóg
bezwładnie wisi już nad sofą, ona woła: „Mamy katastrofę
otwieraj szybko, szkoda słów!”
Wtem wybucha wulkan
i wrząca lawa z wolna spływa w dół na senny port
konus wraz z żołnierzem w kącie
na jawie o romansach zakazanych śnią
portier wzdycha: „Zdarza się co dzień”
w mroku płoną już pola oliwnych drzew
płonie Port Czarnych Łez
Wyspa tonie pośród fal, wreszcie w jednej z hazardowych sal
pechowiec rozbija bank
„Za późno – krupier krzywi nos – na tamtym świecie pełen trzos
niewiele będzie chyba wart”
żołnierza w ucho konus gryzie,
kocioł strzela, podłoga się zapada w dół
ona staje na balkonie,
nieznajomy szepcze jej: „Kochanie, je vous aime beaucoup”
ona do modlitwy składa dłonie swe
pożar w krąg spowija w płomienny tren
Port Czarnych Łez
Pamiętam ciepły wieczór ten, gdy w telewizji znany anchor man
jak zwykle coś truł
trzęsienie ziemi było gdzieś, znaleziono tylko pierścień, fez
panamę, stary grecki but
jakieś zagraniczne nudy –
wyłączyłem i poszedłem napić się
za każdym razem karmią nas
cudzymi tragediami, aż się czujesz źle
a i tak na liście wymarzonych miejsc
które chciałbym zwiedzić, nigdy nie znalazł się
Port Czarnych Łez
Comments ( 7 )
Panie Filipie- kto to jest Portier kobiecy? Jakaś funkcja czy skrót?
Taki, co pała dzięcieliną. A serio – to szyk przestawny. W śpiewaniu wychodzi łatwo, że śmiech jest kobiecy.
aha, bo już chciałem zasugerować „Portierę” żeby było poprawnie, chociaż nie wiem czy wciąż jeszcze można śmiech przypisywać konkretnej płci 🙂
Kobiecy brzmi inaczej.
niby tak ale czy jeszcze wolno o tym tak otwarcie mówić? people are crazy and times are strange
Tym bardziej.
Dla mnie ten tekst mógłby mieć podtytuł „Pod wulkanem II” – skojarzenie oczywiście nie przypadkowe 🙂 Ten sam duszny klimat (dosłownie i w przenośni) i takie samo poczucie beznadziei jak w powieści Lowry`ego…
Niestety, „It happens every day” – obserwujemy te cudze tragedie na monitorach TV i łudzimy się, że nas one nie dotyczą.