TARANTELLA
Transowy taniec z południa Włoch, z okolic miasta Tarent (Taranto). I zarazem skojarzenia z magią, trucizną i praktykami samooczyszczenia. Podobnego transu doświadczałem ostatnimi tygodniami.
Trans był nieunikniony, bo zadanie, jakie przede mną stanęło, „na trzeźwo” było nie do udźwignięcia. Ale po kolei.
Rzeczywiście na południu Włoch od dawna tańczono tarantellę. A nazwane od niej zjawisko opętania tanecznego (tarantyzm) stało się magiczną praktyką religijno-katartyczną.
https://www.youtube.com/watch?v=igUTPVPdA-E
Jej hipnotyczny charakter wiązano z tarantyzmem, czyli stanem uniesienia, powodowanego jakoby przez ukąszenie pająka, na którego mówiło się tarantula (nazwa ta przeszła nawet do oficjalnej systematyki).
Słowo „tarantula” przeszło z krzeczka, którego jad ma siłę jadu pszczelego, na różne inne, znacznie groźniejsze zwierzaki w rodzaju ptasznika. Przy okazji nabrało złowrogiego charakteru.
A na pewno budzącego ciary.
Piszę to wszystko w związku z zakończeniem pracy nad przekładem książki Tarantula. To – mówiąc najtrafniej – proza eksperymentalna. Pisałem już o niej w poprzednim wpisie. Ale dziś dodaję, że było to doświadczenie tarantyczne także dla mnie. Zupełnie nie religijne, zupełnie nie mistyczne, bliższe jeździe kolejką górską. Mój słowny „trans” przypominał momentami mimetyczny taniec, jaki odstawia David Byrne na koncercie Talking Heads, naśladując trochę owe apulijskie szaleństwa.
https://www.youtube.com/watch?v=v0gHwAg2qDc
Nie traciłem kontaktu z rzeczywistością, ale uruchamiałem jakieś dziwaczne licho. Czy zawiodło mnie we właściwą stronę, czy w maliny, nie umiem orzec. Pocieszam się, że anglojęzyczni czytelnicy też nie zawsze wiedzą, gdzie w tej prozie północ, a gdzie ziemia. Wbija cię w stan nieważkości i albo puszczasz pawia, albo radośnie szybujesz.
To niby zabawa słowno-skojarzeniowo-obrazowa. Epizody/scenki/sytuacje przenikają się jak w fantasmagorycznym śnie. Lewis Carroll z Williamem S. Burroughsem pilnują, by mieszczańska logika trzymała się z dala od tej scenerii. Abstrakcja – koncept zdecydowanie intelektualny – walczy o lepsze z surrealizmem – przedstawieniem świata podświadomego. Niby to wszystko zabawa – jednak w miarę postępu lektury widać coraz więcej gorzkich obserwacji, napiętą strunę o alikwotach publicystycznych.
Weźmy na przykład taki list, wieńczący jeden z ostatnich rozdziałów:
tu, gdzie teraz mieszkam, życie toczy się
tylko dzięki tradycji – jak łatwo możesz się
przekonać – nie odgrywa wielkiej roli – wszystko
tu wokół gnije… nie wiem, od jak dawna sprawy
tak się miały, ale jak tak dalej pójdzie, niebawem
będę starcem – & mam tylko 15 lat – jedyna
praca w okolicy to w kopalni – ale jezu, kto by chciał
zostać górnikiem… odmawiam zgody na taką
płytką śmierć – wszyscy mówią o
średniowieczu, jakby ono naprawdę toczyło się w średniowieczu –
wydostanę się stąd za wszelką cenę – moje myśli
spływają wraz z rzeką – zaprzedałbym duszę
słoniowi – oszukałbym sfinksa –
nakłamałbym zwycięzcy… choć może zrozumiałbyś
to niewłaściwie, nawet podpisałbym
ogniwo z diabłem… proszę już nie
przysyłaj mi więcej zegarów po dziadku – żadnych
książek czy paczek żywnościowych… jeśli już
masz mi coś przysłać, to przyślij klucz – ja
znajdę drzwi, co doń pasują, choćby miało
mi to zabrać resztę życia
twój przyjaciel
Przyjaciel
Zgoda, listy zamieszczone niemal pod każdym „rozdziałem” brzmią bardziej logicznie (choć groteskowo) od większości próz. Ale i w samych prozach daje się odczuć tęsknota za światem prawdziwszym, gdzie motywacje ludzkie nie są uzgadniane wedle barw sztandarów, nie sa wynikiem kompromisu ze sznytem”, jaki przyjęła większa grupa, ale opierają się na osobistych doświadczeniach. Mówiąc wprost – narrator (i pewnie autor) Tarantuli radzi trzymać się z dala od tłumu, gdy trzeba będzie działać.
A że wszystko kończy się słowami
są tylko trzy rzeczy, które trwają: Życie – Śmierć & drwale nadchodzą”
– to już niestety znak, że pesymizm uznać należy za postawę właściwą. Bo niestety drwale nadchodzą. Co do pozostałych dwóch rzeczy – w piosence późniejszej o ponad dwie dekady, Man in the Long Black Coat, Dylan nadmienia (w przekładzie Państwa uniżonego sługi):
lecz życie i śmierć to zwid, na to zważ
Może zresztą to wcale nie proza. Może to jego kolejna płyta – tylko bez muzyki.
Comments ( 2 )
A może oszukać los? Na przekór. I wybrać pochówek morski albo taki z Tybetu ( tylko padlinożernego ptactwa jakby mniej). A drwale na bezrobocie.
Jak wynika z filmów OSZUKAĆ PRZEZNACZENIE, szanse są mikre.