BLIND WILLIE McTELL
Powszechnie uznawany za klejnot w koronie Dylanowskiej – w dodatku haniebnie przemilczany, bo nie trafił na album, którego mógł być największą ozdobą.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem ten tytuł na pudełku świeżo kupionego The Bootleg Series Vol. 1-3 (Rare & Unreleased) 1961-1991, sądziłem, że to prosty hołd dla mało u nas znanego bluesmana. Nazwisko znałem, ale z twórczością kojarzyłem słabo.
Jak niezwykły to hołd – jak złożony i jak uniwersalny – zrozumiałem dopiero dużo później, gdy zacząłem czytać tekst i o tekście. Ale najpierw fakty.
{il. za https://blindwillie.com/info/}
William Samuel McTier przyszedł na świat w Georgii najpewniej 5 maja. Co do roku, toczą się spory, czy był to 1898, czy dopiero 1903. Willie był od urodzenia ślepy na jedno oko, wzrok stracił kompletnie około 10 roku życia. Wychował się w bardzo muzykalnej rodzinie, od taty nauczył się gry na gitarze. Pozostawił (już jako Blind Willie McTell) bardzo dużo nagrań, już to bluesowych (w stylu podnóża Appalachów, tzw. Piedmont blues, czyli w szybkim tempie, gdzie gitara gra bardziej jak bandżo), już to ragtime’owych, już to gospelowych. Grał wyłącznie na gitarze dwunastostrunowej, śpiewał melodyjnym, mocnym, dość wysokim głosem. Zmarł w sierpniu 1959.
Gdybyż Dylan napisał zwykły utwór pamięci McTella – jak to wcześniej uczynił z Lennym Bruce’em – mielibyśmy do czynienia po prostu z opowieścią o artyście i jego wpływie na kształt czasów. A dostaliśmy – potężną opowieść o umieraniu. Umieraniu całego świata.
Inspirację stanowiła tu cała rodzina pieśni, w których jeden człowiek żegna umierającego drugiego. Wątek szczególnie rozpowszechniony w wielu wariantach staroangielskiej ballady The Unfortunate Lad czy też The Unfortunate Rake:
https://www.youtube.com/watch?v=NqN0DFt5imw
Jednym z „dzieci” tej ballady jest słynny standard bluesowy St. James Infirmary Blues:
https://www.youtube.com/watch?v=cMbRV5d7TeY
Do tej pieśni Dylan nawiązuje na dwóch poziomach – budując własną melodię na szkielecie „Szpitala św. Jakuba” i sytuując w ostatniej zwrotce narratora w „Hotelu św. Jakuba”.
Ale jest jeszcze jedno ważne źródło – to własna pieśń McTella The Dying Crapshooter’s Blues o umierającym oszuście:
https://www.youtube.com/watch?v=tgmM9CxwgNo
Dylan jednak nie opłakuje jednego człowieka. Już w pierwszym wersie mówi o „znaku na nadprożu”. Nawiązuje tym samym do krwawych znaków, jakie Izraelici stawiali na drzwiach swych domostw, gdy miała przyjść dziesiąta plaga egipska – zginąć mieli pierworodni Egipcjanie, znaki miały być sygnałem dla anioła destruktora, by te drzwi omijał.
{il. za https://www.britannica.com/event/Kristallnacht}
Ale Dylan nawiązuje też i do znaków, jakie stawiano w III Rzeszy na domach Żydów. A także – w sensie bardziej biblijnym – znaków, jakie nad drzwiami chat niewolników wskazywały potencjalną drogę ucieczki z plantacji. Do nich może najsilniej, skoro „znaki” brzmią u niego „arrows” – strzałki.
Tak dochodzimy do sedna. Jeśli jest jakiekolwiek sedno, a nie kilka sedn, to dla mnie brzmi ono tak: Blind Willie McTell jest refleksją na temat skazania całego świata na śmierć lub wyniszczenie. Pogromy Żydów, Egipcjan – i czarnych niewolników na XIX-wiecznym Południu.
Wątek niewolnictwa jest najbardziej oczywisty, bo aluzji do tej sfery konotacji jest tu najwięcej. Są „hebanowe tancereczki” w cekinach, wdzięczące się do białej klienteli burdel-barów. Jest „młodzieniec”-dandys z flaszką bimbru obok kobiety nad rzeką, czyli męska wizja świata, szczególnie mocno zakorzeniona w społecznościach Czarnych. Jest szczęk łańcuchów, są ładownie statków pełne nowej siły roboczej. Jest wreszcie „magnolii woń”, nawiązująca wprost do przejmującego songu Strange Fruit, znanego z wykonania Billie Holiday. To lament nad ofiarą linczu, powieszoną na drzewie i dyndającą niczym „dziwny owoc” – a wszystko odbywa się wśród duszącego zapachu magnolii.
{il za https://allpoetry.com/poem/12014703–Where-the-Strange-Fruit-Grows–by-Roger-Satnarine}
I każdą zwrotkę kończy fraza, że i tak najpełniej tego bluesa o zabijanym brutalnie świecie mógłby zaśpiewać Blind Willie McTell. Oto hołd – poprzez pokazanie, jak Wielki Artysta świeci nieobecnością.
Aluzji jest więcej. Czy można to wszystko oddać w polszczyźnie? Czy trzeba ewentualne wykonanie publiczne poprzedzać długim referatem naukowym?
W pierwszej wersji przekładu przeoczyłem ową magnolię, co kulturalnie zauważył w recenzji z Dusznego kraju Jerzy Jarniewicz. Dokonałem więc korekty. Zaś wczoraj dokonałem jeszcze drobnej zmiany w tekście. Przekład powstawał więc w trzech skokach – główna część w grudniu 2015, pierwsza korekta w sierpniu 2017 i ostatnia (na razie) w maju 2018.
[Ciekawostka – Dylan nagrał ten utwór w piąty dzień maja 1983 – w urodziny McTella. Wiedział? Może. Ja piszę to w wigilię piątego dnia maja 2018. Wiem.]
Większość realiów stricte geograficznych zamieniłem na peryfrazy – z Nowego Orleanu zrobiło się Miasto Karnawału, Teksas wschodni stał się krajem bogobojnym. Żeby słuchaczom wpoić ducha pieśni, bez rzucania pod nogi nie od razu czytelnych słów-kłód.
Z zespołem już gramy tę piosenkę na koncertach. Nie wdajemy się w długie opowieści, wystarczy – mamy nadzieję – jedno-dwa zdania.
Radykalnie natomiast zmieniliśmy aranżację. Owo niewydane na albumie Infidels nagranie to piękny duet Dylana-pianisty z Markiem Knopflerem na gitarze akustycznej:
Próbowaliśmy to pierwotnie z Jackiem we dwóch – ja na gitarze 12-strunowej, on na mandolinie. Wychodziło coś „irlandzkawego”. Istnieje nawet w sieci dokument – na stronie Biura Literackiego w relacji z naszego występu na Stacji Literatura w Siennej we wrześniu 2017.
Jednak na cały zespół trzeba było wymyślić coś innego. I samoczynnie, samowładnie i samodzielnie podczas próby narodziła się wersja „Waitsowska”. Ton nadała mocna, bezpardonowa, ale rzadka perkusja Krzysztofa. Jacek przesiadł się na bandżo, ja na gitarę klasyczną, Marek na kontrabas, a Tomek na pianino, by w jednym chorusie złapać za puzon tenorowy. I zrobiło się od razu dobitniej.
Ktoś powiedział po jednym koncercie, że poczuł się jak w Chicago. Nawet jeśli naciągane skojarzenie, to miło.
Widzę na nadprożu dany znak: „Zdejmij klątwę z naszych ziem
od Miasta Karnawału aż po Jeruzalem”
przez kraj bogobojny jadę, dawnych rzezi słyszę zgiełk
mów, kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Gdy zwijali namioty, puszczyk rozpoczynał śpiew
za publiczność całą gwiazdy miał nad kępami nagich drzew
hebanowe tancereczki mamią blaskiem barwnych szkieł
lecz kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Widzę pożar na plantacjach, słyszę suchy chłosty ton
widzę duchy po ładowniach statków, czuję tu magnolii woń
słyszę skargę dawnych plemion, słyszę dzwon cmentarza pośród mgieł
kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Kobieta nad rzeką stoi, młodzieniec piękny stoi z nią
odziany jest niczym panicz, bimbru flaszkę ściska jego dłoń
narasta bunt skutych łańcuchami, śpiew z więziennych płynie cel
mów, kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Pan Bóg jest w swych Niebiosach, my mieć chcemy to co On
lecz skazitelne ziarno, przemoc, głód – gnębią nas ze wszystkich stron
z okien Świętego Jakuba na dwór patrzę przez firanki biel
kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Comments ( 5 )
To jeden z moich ulubionych utworów Dylana, nie zdawałem sobie jednakże sprawy ze „schodków interpretacyjnych”…
Po raz kolejny – WIELKIE DZIĘKI!
Tych schodków jest nawet więcej – słowa this land is condemned all the way from New Orleans to Jerusalem np. to aluzja do refrenu W. Guthrie’ego this land is your land […] from California to the New York island. Itd………..
Jak to u Dylana – schody, schody, schody :).
Guthriego za bardzo nie znam, Blind Willie McTella też (chociaż generalnie „siedzę” w bluesie) ale że przegapiłem St. James Infirmary w ostatniej zwrotce…
Serdeczności!
Dylan zaprawdę jest mistrzem w usuwaniu z albumów utworów jakie byłyby pewnie ich największymi klejnotami. Blind Willie McTell, Series of Dreams, Lay Down Your Weary Tune. Dla mnie osobiście najmocniejszym tego przykładem jest Up To Me, odrzut z chyba mojego (i nie tylko) jego ulubionego albumu Blood On The Tracks. Od chwili gdy pierwszy raz go usłyszałem, wiedziałem, że to jest kawałek wyjątkowy. I dlatego postanowiłem porwać się na przetłumaczenie go. Oto rezultat :
„Wszystko z dna poszło niżej w dół, pieniądze nie zmieniły nic
Śmierć wciąż szła za naszym śladem, przynajmniej słyszałem twego drozda gwizd
Ktoś w końcu musi ukazać karty, przeciwnikiem jest czas
Wiem, że już dawno przepadłaś
Więc to chyba muszę być ja
Gdybym się zastanowił, nigdy bym tego nie zrobił, pewnie spokój bym sobie dał
Lecz gdybym żył tak jak inni każą od wewnątrz na pewno bym zmarł
Lecz byłem zbyt oporny by wymuszony mną rządził szał
Ktoś musiał sięgnąć do wschodzących gwiazd
I to chyba musiałem być ja
Cóż, politycy w końcu się wycofują i storczyki kwitną znów
Z mojej ostatniej dobrej koszulki zatęchłych perfum unosi się smród
Przez cały ten czas uśmiechnąłem się raz, kiedy świadomy nie byłem i tak
Ktoś musi znaleźć twój ślad
I to chyba muszę być ja
To było jak objawienie, kiedy zdradziłaś mnie dotykiem swym
Gdy już prawie przekonałem sam siebie, że nie zmieniło się w sumie nic
Stary kaznodzieja w żelaznej masce królewski klucz mi dał
Ktoś musiał otworzyć serce twe
Powiedział, że to muszę być ja
Obserwowałem jak powoli wchłania cię do siebie ten elitarny świat
Poszedłbym za tobą do tamtych drzwi, lecz biletu nie dostałbym i tak
Więc czekałem całą noc, z nadzieją, że wolność zyska któreś z nas
Gdy nad mostem zobaczyłem słońca wschód
Wiedziałem, że to muszę być ja
Jedyną dobra rzecz jaką zrobiłem, gdy pocztowcem byłem przez jakiś czas
To zerwanie twojego zdjęcia ze ściany, przy klatce gdzie pracowałem raz
Czy byłem zwykłem głupcem, chcąc strzec twoją prawdziwą tożsamość aż tak?
Wyglądałaś na zmęczoną ciut
Myślałem, że to mogę być ja
Cóż, spotkałem kogoś twarzą w twarz, musiałem zdjąć czapkę mą
Ona jest wszystkim czego kocham i chcę, ale nie może rozchwciać mnie to
Przeraża mnie, ta paskudna prawda – jaką słodycz życie może dać
Ale ona kroku nie zrobi, więc
Chyba muszę zrobić go ja
Słyszeliśmy Kazanie na Górze, wiedziałem, że zagmatwane jest zbyt
Nie zawierało w sobie niczego, czego w rozbitej szklance nie znalazłbym
Jeśli weźmiesz więcej niż możesz utrzymać, nie unikniesz za to kar
Ktoś musi opowiedzieć tę historię
I to chyba muszę być ja
Dziś w nocy szlajający się zbir do restauracji skierował swój krok
Pani Perła chciała z nim pomówić, musiałem więc odwrócić wzrok
Nie wytrzymam bez ciebie dłużej kochana, towarzystwo swe musisz mi dać
Ale granicy nie przekroczysz ty
Chyba przejść muszę ją ja
List jest w butelce wciąż, możesz ją dać Estelle
To o niej ostatnio rozmyślałaś, ale już niewiele tutaj można rzec
Słyszeliśmy głosy przez jakiś czas, rzeszta to dawne dzieje i tak
Ktoś musi wylać z siebie łzy
I to chyba muszę być ja
Więc śmiało chłopcy, pokażcie karty, życie to mimodram i tak
Hersztowie band z królewskich sal mówią, że już czasu wam brak
W okularach dziewczyna ze mną tu, nie roszczę sobie do niej praw
Ktoś z nas musi wrócić na szlak
I to chyba muszę być ja
Jeśli już nigdy się nie spotkamy, kochana pamiętaj mnie
I jak z mej samotnej gitary wybrzmiała dla ciebie ta starodawna pieśń
A harmonijka wokół mej szyi, za darmo ci na niej gram
Nikt inny nie zagrałby melodii tej
Wiesz, że to musiałem być ja”
Jeśli o mnie chodzi, gdyby zamienił Meet Me In The Morning na Up To Me, nie dałoby się już tego albumu poprawić.
Bardzo fajny przekład, bardzo fajnie wchodzi w muzykę. Może czasem kolejność słów bym zmienił, ale to kwestia wyboru własnej prozodii (np. „towarzystwo swe mi musisz dać”). I może zamiast „musiałem zdjąć czapkę mą” dałbym po prostu „i musiałem czapkę zdjąć” (żeby uniknąć tych nieszczęsnych „mą”). Ale to tylko czepialstwo. Podziw.