FILIP W SĄDZIE
Tak – nie pierwszy raz, bo niejednokrotnie już bywałem oskarżycielem posiłkowym w sprawach karnych. Ale pierwszy raz oskarżycielem prywatnym. A sprawa dotyczy moich przekładów Boba Dylana. Ta-dam!
I wydawało mi się, że na jednej rozprawie – pojednawczej – się skończy. A choć rzecz pozornie wydaje się błaha, traktuję ją jako symptom szerszego zjawiska, a może nawet kilku.
Ponad rok temu, 8 stycznia 2018, mieliśmy z dylan.pl premierę wideoklipu z Muńkiem Staszczykiem Czasy nadchodzą nowe. Notkę o tym fakcie opublikował portal Onet.Muzyka. Kilka godzin potem, późnym wieczorem, pojawiło się kilka komentarzy, w tym jeden podpisany oczywiście nickiem. Nick brzmiał ~Koko. A w komentarzu, obok bardzo krytycznej opinii na temat moich umiejętności translatorskich, znalazło się też oszczerstwo.
Ów tajemniczy ~Koko napisał mianowicie, że pośród moich przekładów zamieszczonych w książce Duszny kraj najlepsze są autorstwa moich znajomych i rodziny. Co to oznacza? Ni mniej, ni więcej, tylko sugestię, że przywłaszczyłem sobie cudzą własność intelektualną. To zaś mogło być bardzo fatalnym sygnałem dla czytelników i wydawców: Łobodziński bierze płody cudzej pracy i sprzedaje jako swoje. Fałszerz.

Nazajutrz po pojawieniu się tego komentarza złożyłem powiadomienie na policji i żądałem ścigania.
Żeby było jasne – każdy ma prawo publicznie krytykować moje przekłady, nawet jadowicie. Ale to już nie była kompetentna krytyka, to już nawet nie był hejt – to było rzucenie poważnego zarzutu nieuczciwości na moją osobę. Zamierzałem doprowadzić więc do tego, by wytropiono, kim jest ~Koko, a następnie by osoba ta wyjawiła przed sądem dowody, na jakich oparła swoje twierdzenia, że nie ja jestem autorem „najlepszych tłumaczeń” w książce Duszny kraj.
W ciągu kilku miesięcy, które strawiła głównie na pertraktowanie w sprawie danych osobowych, policja namierzyła właściciela komputera, z którego wstawiono oszczerczy komentarz. To ktoś, kto ma imię i nazwisko, adres. Osoba mi osobiście nieznana znikąd.
Ponieważ sąd lokalny (osoba mieszka poza Warszawą) miał do dyspozycji tylko dane właściciela komputera, a nie autora komentarza, wniósł do mnie o wskazanie osoby oskarżonej. To mogła przecież być właśnie ta wykryta osoba, ale równie dobrze ktoś, kto w tym czasie był z nią w mieszkaniu.
Wahałem się – ale jednak uznałem, że trzeba spróbować rzecz doprowadzić do końca. Wskazałem tę osobę. Uznałem, że nawet jeśli to nie ona, to cała procedura śledczo-sądowa uzmysłowi jej, że trzeba pilnować klawiatury we własnym domu, bo niesie to ryzyko ciągania po policji i sądach.
Nie strzelałem ślepakiem. Parę tygodni wcześniej pod adresem Xięgarni przyszedł list od tej osoby, w którym przyznawała, że kilkakrotnie komentowała w Internecie fakt przyznania Dylanowi Nobla oraz moje tłumaczenia, nie może znaleźć konkretnego wpisu, o który mi chodzi (Onet.Muzyka usunął komentarz ~Koko po paru tygodniach), ale jeśli coś takiego się zdarzyło, to ona mnie przeprasza.
Ponieważ całą historię uznałem za element szkoleniowy, a wyrządzoną mi potencjalnie krzywdę za rzecz, która wymaga przeprosin publicznych – postanowiłem wskazać właśnie ją.
Sąd wyznaczył rozprawę na 4 lutego. Udałem się tego dnia do miasta, gdzie mieszka owa osoba. Osoba zjawiła się również i od razu powiedziała sądowi, że już nawet przeprosiła mnie w liście, bo „zrobiła głupotę”. Mając świadomość, że rutynowo sąd zaproponuje pojednanie stron, miałem przygotowany projekt ugody. Chciałem, żeby osoba przeprosiła mnie przed sądem, obiecała, że więcej nie będzie szerzyć nieprawdziwych informacji o innych osobach w Internecie, oraz wpłaciła 500 złotych nawiązki na Warszawskie Hospicjum dla Dzieci. Wręczyłem jej i sądowi ów projekt, odczytałem go również na sali sądowej.
Osoba ugody nie przyjęła. Powiedziała, że nie stać jej na taki wymiar nawiązki. Co jednak szczególnie istotne, gdy odczytałem jej słowa ~Koko, zaczęła tłumaczyć, co miała na myśli, pisząc to. Zatem przed sądem przyznała, że ~Koko to ona.
Podczas rozprawy zachowywała się hałaśliwie, przerywała sądowi, usiłowała wszystkich zagadać, a na koniec jeszcze krzyknęła, że jestem neurotyczną, niedowartościowaną osobą, a w jej komentarzu nie ma krzty kłamstwa. Usiłowała mnie zatem dodatkowo obrazić.
Spotkamy się więc ponownie w kwietniu. Szkoda. Miała szansę na łagodne rozstrzygnięcie – zwłaszcza, że ja działałem bez adwokata (więc moje koszty są minimalne i zwraca je sąd), a nawiązkę jako darowiznę na cele dobroczynne częściowo zwróciłby jej w przyszłym roku urząd skarbowy.
Czy wychodzę na pieniacza? Mam wrażenie, że biję się po prostu o dobre imię twórców. Wyrok skazujący może podziałać ożywczo, choć nie musi, bo wychowawcze oddziaływanie kar to wciąż hipoteza. Niemniej – nie uważam, by można było pobłażać w sprawach tego typu, bo one tylko pozornie są błahe, jak napisałem na początku. Jeśli ~Koko spotka kara, może on/a sam/a już się powstrzyma. Jeśli nie spotka – będzie wiedział/a, że hulaj dusza, piekła nie ma.
A tymczasem piekiełko to on/a tu zgotował/a. Sobie też.
Comments ( 3 )
Już kilkukrotnie miałem ochotę dochodzić przed sądem zadośćuczynienia za coś, co przez inne osoby może zostać uznane za jakąś „pierdołę”. I zawsze odpuszczałem, żeby nie brać udziału w piekiełku, o którym piszesz. Ale z wiekiem coraz częściej dochodzę do wniosku, że niektórzy mogą opamiętać się tylko na sali sądowej…
Współczuję, ale popieram. TAK TRZYMAJ!
Piotr
Chyba kiedyś też bym pewnie odpuścił. Ale za dużo tego dobrego/złego ostatnio. Dziękuję.
I bardzo dobrze Pan zrobił! Proszę nie odpuszczać, Panie Filipie.